Kreatoora pracownia i galeria Ewy Żochowskiej
pracownia i galeria Ewy Żochowskiej

Art blog

31.05.2023 // PŁÓTNO

Tak czyste, tak białe, tak wiele obiecujące. Lekkość, witalność i bardzo wyraźna wizja spełnienia. Próbuję objąć ten potencjał i wejść głębiej w doświadczenie, które pojawiło się bez zapowiedzi i uciekam w spontaniczne gesty bez większego sensu i rytuały o niejasnym celu. Nieważne! Mam jasność, mam pewność, mam słońce, mam pulsujące pod skórą ciepło. Mam tę wspaniałą możliwość bycia zestawem wysoko wyspecjalizowanych receptorów, który zachłannie przetwarza całe piękno wszechświata w iluzję doskonale skonstruowanej rzeczywistości. Mam w sobie najczystszą radość tworzenia. Niezła jazda! Zwyczajne białe płótno może być źródłem tyłu ukrytych doznań!  Niespiesznie pokryję je cieniutkimi laserunkami zieleni, błękitów, fioletów i czerwieni. Bardzo niespiesznie. Porozkoszuję się chwilą w bieli.

 

26.04.2023 // STADO

Witaj w stadzie. To Twoja bezpieczna przystań i dożywotnia wspólnota. Spokojnie, weź głęboki wdech (nie za duży, żeby wystarczyło dla innych) i zrelaksuj się. Wydechu lepiej nie rób, nie bądź takim egoistą. Stado robi co drugi i żyje. Nie musisz być odważny. W stadzie większość zwierzyny to tchórze, w stadzie raźniej, w stadzie łatwiej, stado zawsze będzie Cię wspierać, pokazując dokładnie gdzie jest Twoje miejsce wskazane przez stado. Nisko, niziutko przy ziemi, bo tam pewniej i bezpieczniej. Jak jesteś nisko, to nikt Cię nie zadepcze, bo zawsze przeciśniesz się między stopami życzliwie nastawionego do Ciebie stada. Nawet usuną się życzliwe stopy, byś mógł czołgać się z nosem przy ziemi. Tak pięknie pachnie matka-ziemia.”Wąchaj”- miłym chórem nuci stado. „Wącham” – nucisz z nimi, nurzając błogo śnupę w błocie. Czasem stado pozwoli wejść Ci na szczyt Twoich możliwości – wspinasz się na kolana, myśląc, że to Rysy, ba, nawet Everest (bo brakuje Ci tchu, jak brakuje tchu, to na bank musi być Everest). Ale i tak są same plusy tej sytuacji. Bo jak jesteś na kolanach, to już nie musisz na nie upadać. A przecież ma nie boleć. Ma być miło, dla dobra ogółu, asekuracyjnie i przewidywalnie. Wydaje Ci się czasem, że masz mocne oparcie na tej ziemi. Cztery mocne filary. Cztery łapy, cztery łapy… Niekiedy dumnie wyciągasz szyję i patrzysz w gwiazdy, a tak naprawdę podnosisz łeb na taką wysokość, na jaką pozwala Ci stado. Nie wyżej ponad rant miski. Byle sięgnąć pyskiem do żarcia. Metalowa miska skrzy się jak gwiaździste niebo.

 

08.03.2023 // PRZESTRZEŃ

Poczułam w sobie przestrzeń, która nie jest pustką. Takie uczucie, jak po-latach-obiecywania-sobie-sobie-że-zrobisz-to-dziś, wywalasz w końcu wszystkie niepotrzebnie Ci przedmioty. Bez sentymentu, bez uprzedzeń, bez wahania, bez żalu, bez łez (bo już dawno wylały się wszystkie z resztką zapomnianej herbaty zostawionej na parapecie). Z ulgą. Z dystansem. Z ciekawością. Przewietrzyłam jeszcze pokój i zgarnęłam lekko ręką okruszki ze stołu. Usiadłam cicho na fotelu. Objął mnie łagodnie. Rozejrzałam się po wyuczonej-od-lat-na-pamięć przestrzeni i odkryłam ją na nowo. Jej ciszę, spokój, idealne odległości między nielicznymi meblami. Fotel-stół-kanapa. Nic więcej. Wszystko w końcu na swoim miejscu.

Ci, co mieli odejść, odeszli, niektórzy nie posprzątali po sobie, niektórzy bez pytania zabrali coś, co kiedyś wydawało się tak cenne (dwie komody pełne niespełnionych nadziei, szafę wspomnień i dwadzieścia krzeseł czekających nie-wiadomo-na-co). Kosze na śmieci zostawili wypełnione po brzegi. I nie posegregowali na zmieszanie i niezmieszane.

Nieliczni zostali i miękko wpasowali się w moją pustkę między poduszkami na kanapie. Ktoś nagle otworzył drzwi, omiótł wzrokiem pomieszczenie, westchnął: „nuuuda” i zatrzasnął drzwi z powrotem. I dobrze. Nie dostarczam rozrywek. Nie zabawiam. Nie kokietuję i nie wdzięczę się. Echo trzasku zarezonowało kilkunastoma powtórzeniami między jednym uchem a drugim i odeszło w niebyt przeszłości.

Rozglądam się po mojej nowej przestrzeni i drżę z cichej eksytacji na myśl, czym na nowo ją wypełnię. Patrzę w lustro… Zaraz, a skąd się wzięło to lustro? No jest. Zwielokrotniające w nieskończoność pustkę. Więc patrzę w to lustro na jedyną osobę na świecie, która będzie ze mną do końca i dziękuję jej za nieskończone pokłady cierpliwości przy wszystkich moich szalonych przeprowadzkach, niezapowiedzianych przemeblowaniach, bezsensownych zawirowaniach, histeriach i euforiach, czarnych dziurach i szczytach niczym nie uzasadnionych radości, nadziejach i zwątpieniach, górach na dole i dołach na górze. I przepraszam ją za kilometry zadeptanych podłóg przez przypadkowch gości, którzy nie wycierali ubłoconych butów w wycieczkę równiutko ułożoną przez progiem, za zbite filiżanki i poranione palce, za wychodzenie z siebie i niemówienie, kiedy wrócę. I tak sobie myślę, że niech ta przestrzeń pozostanie pustką. Nie zagracę jej. Nie zrobię tego sobie. Jest dobrze, jak jest. 

ZAPISKI Z PODRÓŻY NA PÓŁNOC

02.01.2021 // Im dalej w 2021 tym ciekawiej… Wylądowaliśmy awaryjnie na nieznanej planecie, szukamy oznak życia i śladów cywilizacji. Papugi milczą. Temperatura spada i wieje lodowaty wiatr. Nie wiemy, ile tu trwa dzień. Silnik padł i wszystko wskazuje na to, że zostaniemy tu dłużej. Na wszelki wypadek, lecz nie wiadomo, w jakim celu dokonujemy licznych fotopomiarów otoczenia. Ruszamy na północ.

10.01.2021 // Wędrówka trwa już 10-ty dzień. Nie tracimy nadziei i z optymizmem patrzymy w przyszłość, chociaż zapasy żywności już się kończą. Jesteśmy w ciągłym ruchu, bo nie ma czasu na sen. Część z nas uległa zewnętrznym transformacjom, część – wewnętrznym. Oświeceń ani większych załamań nerwowych nike nie raportował. Mieszkańcy Północy, mimo wrodzonej surowości okazali się przyjaźnie usposobieni. Nie rozumiemy ich języka ani znaków, które nam zostawiają w przestrzeni, ale chyba zostaniemy tu nieco dłużej…

19.03.2021 // Drugi miesiąc wędrówki, która nigdy się nie skończy, więc nie ma sensu liczyć kolejnych dni. Coraz więcej śniegu, wszechobecna kojąca biel, krystaliczne powietrze i boska cisza zakłócana świstem wiatru i miarowymi oddechami wędrowców. Tu wszyscy chodzą albo przemieszczają się posuwiście na specjalnych płozach. Piesi chodzą wzdłuż białych tyczek-totemów. To chyba jakieś rytualne ścieżki tubylców. Są mili: pozdrawiają nas skinieniem głowy, uśmiechem i kilkoma sylabami w swoim języku. Urzekła nas pozorna niegościnność obcej planety i nadal zmierzamy na Północ. Dziwnej, surowej, lecz w jakiś coraz bardziej oswojonej. Reszta załogi pod pretekstem szukania części do naprawy naszego statku, odłączyła się od nas 11 stycznia i ruszyła na południe zmamiona ułudną wizją pomarańczowych gajów, ciepła i słońca. Tak naprawdę tam nic nie ma. Tu jest wszystko: bezkres, krystaliczne powietrze, które czyści zmęczony umysł z wszelkich zbędności.

04.07.2021 // W siódmym miesiącu samotnej już wędrówki na Północ przez chwilę uległam iluzji, że dotarłam na Południe. Ciekawe, czy za jakieś pięć miesięcy czas zatoczy koło (o ile biegnie jeszcze znajomym mi rytmem) i wrócę do punktu wyjścia. Czy odnajdę tam jeszcze nasz zepsuty statek, naszą załogę, papugi? Część mnie utwierdza się w przekonaniu, że tkwimy tam nadal w niemym oczekiwaniu na pomoc. Ta druga część rozpływa się w abstrakcyjnym „teraz”, które roztapia wszystkie minione dni w przyjemną mglistą halucynację. Nieoczywistość staje się oczywistością. Nie ma już nikogo z załogi. Ci, co mieli odejść, odeszli, ci, co mieli przyjść, nie przychodzą. Uparcie przedzieram się bez celu przez nadmiernie intensywną zieloność, łagodząc deszczem poparzenia od agresywnych liściastych roślin. Mieszkańcy tej fascynującej obcej krainy nazwaliby je „pokrzywami” . Gdyby tu kiedykolwiek byli. Gdyby tu kiedykolwiek byli, daliby mi schronienie i pożywienie. Na szczęście w toku przyspieszonej ewolucji straciłam łaknienie i potrzebę snu. Mityczne Południe nie czeka na mnie. Nigdy nie czekało. Surowa Północ stała się moim domem. Dryfuję w pozornej błogości na powierzchni bezkresnej miękkiej w dotyku ciepławej cieczy. „To jezioro” – słyszę gdzieś między prawym uchem a bzyczącą latającą bioformą. Co to jest „jezioro”? Skąd to wiem? Ktoś mi to mówi? Przecież tu nikogo nie ma…

08.08.2021 // Pochłonięta obsesyjną chęcią dotarcia do celu (zapomniałam, co nim było), w ósmym miesiącu wędrówki dotarłam do krainy, gdzie ziemia łączy się z bezkresną falującą powierzchnią. Piasek wygląda znajomo, falująca połać nieprzewidywalnie zmieniająca odcienie budzi jednocześnie niepokój i ukojenie. Jak początek, w którym zapisany jest koniec. Jak koniec, który jest zapowiedzią początku. Nawet nie wiem, kiedy Północ stała się Południem. Pomarańczowych gajów brak, jest skąpa roślinność i upał przeplatany gwałtownymi opadami. Nawet nie wiem, kiedy w skulonej postaci wydłubującej z piasku drobiny w kolorze miodu rozpoznałam sylwetkę Kapitanki naszego statku. Podekscytowana twierdziła, że to musi być paliwo do naszego statku. Wzajemnej radości ze spotkania i z odkrycia nie było końca. Musimy znaleźć nasz statek i resztę załogi! W tej chwilowej euforii nawet zielone wiórowate rośliny wydawały się soczystym pokarmem, a krewetkowate martwe stwory – łysymi papugami bez skrzydeł. Palące słońce rozniecało nadzieję i wzmagało słowotok i halucynacje. Pani Kapitan, to teraz gdzie ruszamy?

12.06.2021 // Cicho i zdecydowanie zamykam za sobą drzwi. Pięć razy upewniam się, czy na pewno dwukrotnie przekręciłam klucz. Delikatnie gładzę obłażącą z farby framugę. Czerwony gęsty brud zostaje mi na dłoni. Pachnie smutkiem. Światło odbite w szybie mruga mi znacząco na pożegnanie. Umęczona kurzem ulicy winorośl wyciąga bez siły soczyście zielone młode odrostki. Po paru krokach odwracam się. Budynek jakby lekko opadł, zapadł się w sobie i skurczył się o kilkanaście centymetrów. Dach zsunął mu się żałośnie na czoło, a cegły jeszcze bardziej poszarzały. Poczułam w gardle szorstką czułość ceglanego pyłu. I lekki suchy trzask między żebrami. Ktoś załomotał do drzwi, lecz nie było sensu już nikomu otwierać. 

DZIENNIK Z PODRÓŻY PANDEMICZNEJ // cz. 1 -25  // 2020 #dziennikzpodróżypandemicznej 

1 / …obudziłam się w miejscu, które wydawało mi się znajome. Stałam jak zahipnotyzowana, a krajobraz wirował wokół mnie miarowo. „Nic nie pamiętam” – przebiegła mi myśl przez głowę, po czym na szczęście pobiegła gdzieś dalej. Westchnęłam z ulgą, patrząc tępo w przyszłość. Jakie to ekscytujące – ocean możliwości…  

2 /…jeśli stopy, które widzę stanowią część mojego ciała, to istnieje prawdopodobieństwo, że ja to ja…cóż, myślenie logiczne na poziomie ameby, ale to zawsze oznaka jakiegoś życia…ameba?…czy…myślenie?…Woda zawsze kojarzy mi się z amebą. Nibynóżki niczym macki zaczynają badać nieznany teren. Uczucie przemieszczania – niezwykle ciekawe… 

3 / …świat skurczył się do małej czarnej kulki i utkwił mi w gardle. Wyplułam go najdalej jak potrafiłam /choć nigdy nie byłam mistrzynią plucia na odległość/. Ciekawe jak szybko utonie w żarłocznym oceanie? Czy utonie?… 

4 / …przez chwilę byłam jednocześnie w środku i na zewnątrz czarnej kulki. Twarze nieznajomych wydały się znajome i przyjazne. Czasem zdarza mi się zapomnieć zrobić wydech po głębokim wdechu. Powietrze bywa zdradliwe, a własne ciało wymyka się spod kontroli. Wyruszam w głąb lądu w poszukiwaniu słodkiej wody. To misja pokojowa…

5 / …ocean przepłynął przeze mnie i beznamiętnie przeniósł swoją uwagę na inny obiekt – zdechłego kraba. Pozostawił mnie w uczuciu bezbrzeżnego odwodnienia. Język zwinął mi się w kształt znaku zapytania i ze smutkiem przykleił się do podniebienia. „Zaraz, zaraz…jednak żyję…wysycham, więc jestem…” – chwilowy przebłysk świadomości rzucił mnie w jakieś chaszcze… 

6 / …najwęższe ścieżki pamięci prowadzą mnie do znajomych zapachów…wanilii, jaśminu, pomarańczy, drzewa cedrowego, paczuli /od samej nazwy kręci się w głowie intensywnością/, suchej leśnej ściółki, mokrej sierści kota /przypomina trochę sierść królika/, słonego morskiego wiatru, skoszonej trawy /zawsze mnie mdli  i przywołuje dźwięk wyjących kosiarek/, rozgrzanego na słońcu metalu, świtu w dzień wyjazdu, zmrożonego zimowego popołudnia, gdy wydaje Ci się, że jest rano, śmietnika, róży, rozdeptanej dżdżownicy / jest ziemisty i gorzki/, pajęczyny, terpentyny, spalonej zupy krem z brokułów…Wszystkie zapachy świata za wyjątkiem jednego. Jak rozpoznam człowieka nie pamiętając jego zapachu?… 

7 /…czasem dwa dni zlewają się w jeden, a kolejny spada z nieba jak długo oczekiwany deszcz…Tkwię pomiędzy. Ni to w deszczu ni to pod bezpiecznym parasolem i uporczywie twierdzę, że nie pada. W istocie to tylko złudzenie deszczu. Silny brak przywołuje obecność. Stopniowo przyzwyczajamy się do braku deszczu, braku wolności, braku kawy, braku zdania, braku słów, braku laku, braku starych przyzwyczajeń, braku cukru, smaku, węchu, słuchu, braku pewności, braku wody, słońca, powietrza, myślenia…a potem zostajemy sam na sam z brakiem i garstką złudzeń majaczących za horyzontem…

8 / …dotarłam nad rzekę słoną od łez delfinów…wspomnienie  oceanu ciągnie się za mną jak żrąca bryza…A może przyłączę się do nich, nauczę się ich języka i zwyczajów? Podobno to bardzo przyjazne i towarzyskie istoty. Mój chwilowy entuzjazm ostudziła wizja moczenia się w słonej wodzie, która powinna być słodka i słuchania łkających współtowarzyszy. Kiedyś delfiny były bardziej beztroskie. A może po prostu rzeka nie jest tym, czego szukam?…

9/ …ta podróż nigdy się nie skończy, bo tak naprawdę nigdy się nie zaczęła… Tkwiła we mnie zawsze, potencjalnie możliwa, gotowa do wypłynięcia. Każdego dnia tłoczona tętnicami i rozprowadzana  kapilarami do najmniejszych komórek mojego ciała krążyła miarowo w obiegu zamkniętym… Dziś wypływa ze mnie przez pory skóry niczym pot, ściekając  strużkami po plecach, brzuchu, udach, łączy się z rzeką i wciska się z powrotem w moje ciało przez nos, uszy, oczy… Muszę pilnować oddechu, żeby się nie pogubić w nowym rozszerzonym systemie naczyń połączonych. Przemieszczam się w górę rzeki. Rzeka przemieszcza się w górę mnie.

10 / …kiedy wszystkie chmurne  nieba świata walą mi się na głowę, kładę się na wznak na ziemi czekając na znak bez znaczenia. Rozpłaszczona do grubości kartki papieru patrzę im głęboko w oczy i wysyłam mylące sygnały. Czasem da się oszukać żywioły…

11 / …jeśli cofnę czas, a razem z nim każdą obietnicę, słowo, natrętne spojrzenie, nieważny gest i nieistotną myśl, to zostanie mi przestrzeń, którą mogę wypełnić od nowa…

12 /…w momencie, kiedy wszystkie elementy zaczęły układać się w logiczną całość, a z układanki zaczął wyłaniać się nieprzyzwoicie i nienaturalnie sielski obrazek, zorientowałam się, że wcześniejsze założenie o wynurzaniu się spod powierzchni  było błędne. Haust powietrza zaczerpnięty pod wodą zaskakuje nie tylko smakiem. Góra nie jest na górze, a dół na dole. Lecę do góry głową w dół. Nurkuję w dół głową do góry. Ciekawe jak szybko wyrosną mi skrzela…

13 /…czas przyspieszył i zwolnił jednocześnie. Nie ma znaczenia czy oczy mam zamknięte czy otwarte. Wczepiam się jak ukwiał w jedną myśl: „Nie myśl…”. Badam otoczenie. Nic znajomego, żadnego punktu odniesienia.  Badam ponownie , nieznajome wydaje się być coraz bardziej nieznajome. Nie ma żadnego klucza, kodu, ścieżki, horyzontu…Mogę wybrać jakikolwiek kierunek lub nie wybrać go wcale. Wszędzie boskie nic i fascynujący potencjał. Może  zostać tu na dłużej?…

14 / … dotykam ludzkiej skóry przez ekran telefonu, zanurzam się w bebechach rzeczywistości przez tabletowy wyświetlacz, słyszę wyraźniej przez dźwiękoszczelną szybę w oknie, czuję ciepło i zapachy przez monitor komputera, a wpatrując się uporczywie w biały sufit, przenikam wzrokiem przez podłogę, dywan i nogi sąsiadów i widzę niebo. Stworzyłam kompletny, niemal idealny  świat równoległy, którego intensywność reguluję stosownie do własnych potrzeb. Zastanawia mnie tylko jedna rzecz… Im dłużej wpatruję się w lustro, tym bardziej utwierdzam się w przeświadczeniu, że odbicie, które widzę nie jest gwarancją mojego istnienia…

15 / …czekam w milczeniu na wszystkie odpowiedzi świata. Kiedy nie przyjdą, ruszę do działania. Pootwieram stare szafy i zanurkuję wśród nienoszonych ubrań, które przez lata pozbawiałam możliwości ujrzenia światła dziennego. Zajrzę za szafki i na wszelki wypadek odsunę je od ściany, dłuższą chwilę wpatrując się  w malowniczą szarawą mgiełkę –  ostatni ślad ich materialnej obecności. Truchełko pająka mrugnie do mnie. Wsunę dłoń w zakurzoną szczelinę pod kanapą /jak byłam dzieckiem, przeszywał mnie dreszcz ekscytacji połączonej ze strachem, kiedy to robiłam/. Szczelina pełna niechcianych skarbów. Wiem, że nic nie znajdę. Wiem, że będę szukać dalej.

16 / …nie wiem, od kiedy tu jestem i jeszcze nie wiem, że nigdy stąd nie wyjdę. Przemierzam kilometry tracąc cel, co staje się coraz bardziej przyjemne i niepokojąco uzależniające. To miasto to pułapka. Kręcę się w kółko i gubię się w gąszczu oczywistości. Przeglądam się w porzuconych kałużach, które zapomniały jak wygląda moja twarz. Potykając się o bruk rozbijam sobie kolano. W gęstniejącym powietrzu trudno rozpoznać które. Starannie omijam szyby, by nie spotkać się z nimi nos w nos. Przymykam oko na szarawy kurz. Niosę to miasto w sobie, gdziekolwiek jestem. Jestem nim, lecz jemu jest to obojętne. Powoli zanurzam się w sobie.

17 /…kiedy tracę cel podróży, sama staję się podróżą. W podróży pandemicznej to bardzo proste, bo ta podróż celu nigdy nie miała. Początkowo była tylko ucieczką, próbą przetrwania, która niechcący otarła się o poczucie sensu przyjmując bezkształtny kształt jedynej ostatecznej możliwości. Kiedy podróż staje się ostatecznością, a nie wyborem, to tracę błysk w oku. Dlatego na siłę oszukuję zmysły, by postawić bieg rzeczy do góry nogami, a znudzony umysł wbijam w stan niepewności, konsternacji, dezintegracji i dezinformacji. Prawdziwa zabawa zaczyna się na nowo dopiero w chwili, gdy zatracam poczucie czy podróżuję do środka czy na zewnątrz.

18 / …Podróży Pandemiczna, nawet nie wiem, kiedy stopiłyśmy się w jedno jak siostry, a Ty pochłonęłaś mnie bez reszty. Bez Ciebie usycham, więc staję się Tobą. Bez Ciebie się nudzę, więc jestem Tobą. Tracę dystans i nabieram z rozpędem patosu, nurzam się w egzaltacji. Wracam i odchodzę jednocześnie, najlepszy fun ever.

19 / … ja (nie) zniknę, Ty (nie) znikniesz, on/ona/ono (nie) zniknie, my (nie) znikniemy, Wy (nie) znikniecie, oni/one (nie) znikną…

20 / …6 kwietnia 2020 r. o godz. 08:08 w #dziennikzpodróżypandemicznej #cz3 napisałam: „…świat skurczył się do małej czarnej kulki i utkwił mi w gardle. Wyplułam go najdalej jak potrafiłam /choć nigdy nie byłam mistrzynią plucia na odległość/ (…)”. Oświadczam, iż część wypowiedzi dotycząca wyplucia była kłamstwem. Można się było tego domyślić, skoro nigdy nie byłam mistrzynią plucia na odległość. Ta mała czarna kulka, zwana światem, nadal tkwi mi w gardle, a właściwie przemieściła się pod język. Rozmiękczam ją powoli otulając śliną, a ona powoli rozpuszcza się w kojącą czerń. Chyba stapiamy się w jedno i zaczynamy się lubić, chociaż dziś już niczego nie jestem pewna.

21 / …zapach przeszywający zimne powietrze przywołał w pamięci pewną sytuację, po czym niespodziewanie wyszedł poza wspomnienie i zostawił mnie z bezbrzeżnym „teraz”. Odrobinę jeszcze „tam”, lecz zdecydowanie coraz bardziej  „tu”. Obwąchuję nieufnie nowe okoliczności. Mają zapach szyby pokrytej jednodniową warstwą kurzu. Jak przyciskam mocno nos do szyby, to łatwiej wychodzą mi słowa. Myśli się nieco spłaszczają, lecz słowa wychodzą gładkie jak kartki papieru ksero.

16 b / …Trwam niezmiennie w odporności na przeciwności. Dlatego zawsze kiedy czuję, że pochylam się lekko, poddaję się z niewielkim oporem zaistniałej sytuacji. Przestrzeń wydaje się znajoma i choć mało przyjazna, wiem, że otoczy mnie ramionami w szorstkim geście czułości. Upadek przynosi zawszenadzieję wzlotu. Nie wiem, od kiedy tu jestem i jeszcze nie wiem, że nigdy stąd nie wyjdę. Przemierzam kilometry tracąc cel, co staje się coraz bardziej przyjemne i niepokojąco uzależniające. To miasto to pułapka. Kręcę się w kółko i gubię się w gąszczu oczywistości. Przeglądam się w porzuconych kałużach, które zapomniały jak wygląda moja twarz. Potykając się o bruk rozbijam sobie kolano. W gęstniejącym powietrzu trudno rozpoznać które. Starannie omijam szyby, by nie spotkać się z nimi nos w nos. Przymykam oko na szarawy kurz. Niosę to miasto w sobie, gdziekolwiek jestem. Jestem nim, lecz jemu jest to obojętne. Powoli zanurzam się w sobie. Uśmiech przebija się nieśmiało przez opary absurdu. Jeśli zniknie, to będzie zły znak… 

22 /…czy siedząc nieruchomo nie ruszam się? Bo, gdy patrzę nie widząc, to wiem, że nie widzę, przynajmniej tak mi się wydaje. Słuchając głosów zza ściany nie słyszę własnych myśli, a gdy głosy zza ściany milkną (lub ja już przestaję je słyszeć), własne myśli zlewają się w jeden szum. Szukam kolejnej ściany, do której mogę przyssać własne myśli…

23 / …gdy zakrywam uszy słyszę odgłos padającego śniegu. Pod ciepłą warstwą lodu tętni życie. Trzeba tylko wytrwać w bezruchu i dać mu wybrzmieć. Wczuć się w spokój. Porzucić natrętną myśl, że coś musi się wydarzyć, bo to, co ma się wydarzyć już się wydarzyło, a to, co się wydarzyło lepiej odrzucić jak zbędny ciężar…

24 / …skupiając się na rytmie kroków, nawet nie zauważyłam, kiedy jedno miejsce przechodzi w drugie, a ja przenikam przez nie, przepływając gładko jak automat przez nieistniejące kadry ozdobione niedbale kikutami  porzuconych scenografii. Zmieniam obojętnie kostiumy i wcielam się w nikomu niepotrzebne role. Pandemiczność sytuacji znużyła mnie. Opuszczam chwilowo tę duszną podróż. Ocieram plecy o korę napotkanego po drodze drzewa, a zdarty naskórek porzucam jak jaszczurka. Coraz mniej czuję, bo porosłam sierścią. Szczerzę kły. Pora na prawdziwą podróż…

25 / …moja podróż skończyła się. Wyruszając w przymusową wędrówkę otworzyłam się  na nieznane i przez przypadek odnalazłam coś ważnego. Coś, co zostawię tylko dla siebie. Nie podzielę się z Tobą moim niezwykłym doświadczeniem, nie rzucę garści cennych rad. Nie powiem, że było fajnie i że gorąco polecam i szczególnie rekomenduję i że to obowiązkowy punkt na mapie „czegośtam”, „musthave”, „mustbe”, whatever… Nawet chciałabym Cię zniechęcić. Bo to podróż, która zabiera Ci wszystko, co wcześniej wydawało się być tak istotne. Zostajesz z niczym. Zostajesz bez niczego. Bez nikogo. Bez siły. Bez wiary. Bez nadziei. Bez emocji. Wreszcie. Znalazłam odpowiedź.  Leżała na ziemi jak zmięty papierek, słowa były zamazane. Jest cień szansy, że dowiem się kiedyś, jakie było pytanie. Kończę tę podróż i zostawiam ją Tobie. Idź. Bez wskazówek. Po omacku. Idź pewnym krokiem i wahaj się. Musisz iść. A jak po drodze spotkasz tamtą mnie, to powiedz jej… Nic jej nie mów. Don’t move. Idź. Miń ją bez słowa. Idź już. Nie życzę Ci powodzenia. Możesz się zgubić. Nie uważaj. Nie trzymaj się. Idź! 

#koniec #ostatniodcinek #dziennikzpodróżypandemicznej 

1994

PRACUJĘ WOLNO.

WOLNO ZABIJAM KAŻDY DZIEŃ.

WOLNO = POWOLI

WOLNO MI ZABIJAĆ JAK CHCĘ.

ZABIJAM PRZEZ UDUSZENIE.

DUSZĘ RĘKOMA BRUDNYMI OD FARB.

MALUJĘ.

CZASAMI.

PRZEWAŻNIE RYSUJĘ KREDKĄ.

NAJCZEŚCIEJ NIE ROBIĘ NIC.

MYŚLĘ.

CHOLERNIE CIĘŻKA PRACA.

POWOLNA.

BO MYŚLI SIĘ DŁUGO.

DŁUGO-POWOLI

–  –  

DOBRE SPĘDZENIE CZASU POLEGA NA UMIEJĘTNYM ZABICIU GO.

–  – 

28.01.94 // ** zawsze wracasz

                        będę krzyczeć                                                  

–  – 

17.02.94 // Kolekcjonuję wrażenia; maksymalnie, jak najgłębiej, do granic rozsądku; potem próbuję to opisać – powstaje marny szkic, bladość, zmięte echo, zdeptany cień. Nieustannie próbuję pisać – kolejne próby samookreślenia, kolejne podarte nerwowo kartki. Po co? Przecież wystarczy pamiętać; może słowo pisane bardziej unaocznia mi to, co rzeczywiście przeżyłam [kolejne pasma przeżyć wypełniają mój życiowy limit – kiedy prze-żyję już wszystko, pęknę z przeżycia. Miliony kawałeczków zawieszone w pustce doskonałej – wezmę najmniejszy i zacznę od początku; człowiek dzieło nieskończenie niedoskonałe. Zacznę wszystko od początku, od teraz, od zaraz, od jutra, prelonged life limit zone, ja.]

–  –  

WIOSNA, 23.04.94 // Znowu przyszło słońce. Mam pasma tęcz na rzęsach; przymrużam oczy na połowę świata – tonie w świetle; rozgrzana i tajemnicza, ważna, ważna, jak najbardziej ważna jutro; dziś przenikam zewnętrzną warstwę drugiej połowy: koloryzację, kształtność, deforemność, kreskowość i miękkość –plamistość, grę światło- cienistości i pozorów. Chcę zdrapać tę warstwę i dosięgnąć istotności – gładzę oczyma po powierzchowności, zagłębiam się wolno. Boli – by dojść do istotności otaczających mnie rzeczyinierzeczy, odrzucam swoje kolejne maski [przestaję być lancetnikiem (pancerz), nie jestem już ptakiem (żegnajcie pióra), porzucam ciemne życie ćmy]. Stare wysłużone twarze, odrzucam je nie bez żalu. Czy będę mogła wrócić do nich, jak zmienię zdanie? Kłamię, kłamię. To bolą tylko myśli – na zewnątrz udaję, że nic nie ma, nic nie szukam, żyję z dnia na dzień – efemeryda o zmiennej perfekcyjnej powierzchowności. Chcą ode mnie maski doskonałej.

Powietrze rozbiega się na tysiące punktów widzenia. Fascynuje mnie bliskość, zbliżenia minimalne i maksymalne; fragmentaryczność postrzegania daje większe możliwości poznawcze niż ujęcia panoramiczne. Koncentrując się wyłącznie na całości spojrzenia, traci się zdolność do indywidualizowania pewnych zjawisk, umyka ich istotność i znaczenie, wszystko zlewa się w zimpresjonizowane syntetyczne tło. Kadrowanie pozwala szacować wartości analitycznie, poznawać i doświadczać, gromadzić kolejne fragmentaryczne doznania, które – pogłębione – dopiero stworzą syntetyczną całość. Może dlatego tak fascynuje mnie szczegółowość i chwilowość i tak przeraża monumentalizm – rozbijam go na cząstki. Sekundy, minuty, godziny, dni, tygodnie, miesiące lata… Analiza prowadząca do jakże zgrabnej i logicznej syntezy: czas. Czas, który bezlitośnie i lekką ręką zatoczył chwiejne koło (mniej więcej trzystasześćdziesięciostopniowe w wymiarze matematycznym); jeśli przyjąć mnie za punkt biegnący po linii obwodu tego koła, to, w wymiarze metafizycznym, punkt powrotu przesunął się znacznie w stosunku do punktu początku (umownego początku). It’s not the same spring. It’s not the same spring.

Teksty: Ewa Żochowska, 1994 – 2023